niedziela, 21 października 2012

73.


Wstałam, i bardzo szybko stwierdziłam, że to był błąd. Chyba się boję.

/Po­wiem naj­krócej,
w czym rzeczy is­to­ta,
bo może ktoś na to cze­ka:
Nie chodzi o to,
by człowiek miał ko­ta,
tyl­ko,
by kot miał człowieka.

Dzień pier­wszy: wybór.
No i chodzę i chodzę, a tu pus­tka ja­kaś sro­mot­na... Ludzi dużo i ow­szem, ale każdy ja­koś nie do pa­ry cho­ciaż po­jedyn­czy... No ja­koś tak nie pa­suje to co w ich oczach do te­go co dookoła nich i nie do końca wiem w czym prob­lem. Gdzie szu­kać od­po­wied­niego człowieka? Tym bar­dziej: gdzie go mam zna­leźć? Be­hemot ciągle tyl­ko pow­tarza, że jak zo­baczysz to będziesz wie­dział, będziesz pew­ny, no że nie będzie żad­nych wątpli­wości po pros­tu... że to jak z tym, co spo­tyka ludzi i się po­tem do siebie szczerzą ty­god­niami, zu­pełnie jak Azor spod Bied­ronki na mój wi­dok... No i że dopóki nie spot­kasz tej właści­wej oso­by to ta­ka pus­tka ciągle w To­bie mie­szka i ta­ki sa­mot­ny się czu­jesz, ale jak raz te oczy zo­baczysz od­po­wied­nie, to już in­nych oglądać nie zechcesz. Ten Be­hemot to nieźle ma ga­dane, to pew­nie przez ten wy­padek, przez to auto, co go dwa miesiące te­mu potrąciło... strasznie mu się w głowie po­mie­szało. Cho­ciaż może zaw­sze ta­ki był? W su­mie nie znałem go wcześniej, ciężko stwier­dzić...Ale do­syć ga­dania, trze­ba szu­kać, wyb­rać coś, bo jak tak da­lej pójdzie skończę na śmiet­ni­ku i je­dyne co będę mógł so­bie wyb­rać to swo­jego ulu­bione­go me­nela.
Jest. Pier­wsza... ale ja­koś tak niesy­met­rycznie wygląda. Właści­wie nie pot­ra­fię po­wie­dzieć czym się ta jej asy­met­ryczność prze­jawia, ale ta­ka była mo­ja pier­wsza myśl. Chy­ba jed­no oko większe ma od dru­giego... i niżej też tak ja­koś nierówno. Jak mógłbym żyć spo­koj­nie z ta­kim chaosem, nieporządkiem wokół siebie? No od­pa­da. Szko­da, bo w su­mie miała długie paz­nokcie, które pot­ra­fią faj­nie dra­pać za­pew­ne w niektórych miej­scach...
Następna... Och, ja­ka jest piękna: jej złote włosy roz­le­wają się fa­lami na ra­miona, zielo­ne ko­cie (!) oczy błyszczą od­bi­tym słońcem, a uśmiech na us­tach skiero­wany jest na­wet do ro­baczków, które zgniata swym bu­tem przez przy­padek... Pachnie do­mem, ta­kim rodzin­nym, o którym każdy marzy i chciałby w nim żyć. Pachnie do­mem, w którym od­dycha się miłością, nie po­wiet­rzem, do­mem, w którym także i ja mógłbym od­na­leźć kąt dla siebie. Pachnie miłością do mnie... i prze­de wszys­tkim jest sy­met­ryczna, nie wpro­wadza sobą niepot­rzeb­ne­go chaosu w wszechświat. To będzie ona! Przystępuję do ob­serwac­ji... Może połaszę się troszkę, by na­wiązać już dziś pier­wszy kon­takt.
Och nie! A co to tam się wyłania zza ro­gu bu­dyn­ku? Co to za kudłatość kudłata? Pies? Pies! Pies!? Nie, nie, nie... Proszę, nie pod­chodź do niej, tyl­ko nie to... Głas­ka go! No nie, głas­ka go... Spo­koj­nie, to prze­cież jeszcze nic nie znaczy... Mogła tyl­ko pogłas­kać... Nie ma nadziei, nie ma nadziei... Przy­pięła czer­woną smycz do czer­wo­nej ob­roży i od­chodzi... Od­chodzą ra­zem.
Też coś, czer­wo­na smycz, wstyd i hańba...
A może ta? Nie wygląda tak źle, a w ak­cie des­pe­rac­ji to czło... tfu! weźmie pier­wsze lep­sze z brze­gu coś... Ale to nie tak miało być! Gdzie to uniesienie, gdzie ta pew­ność, że oto będę od te­raz w dob­rych rękach...? Miau... miau... miau... Może jed­nak ona? Kur­czę, jest ta­ka ja­kaś... dziw­na. Oczy ma psycho­paty i tak mi się wy­daje, że to ona bar­dziej ob­serwu­je mnie niż ja ją. Chy­ba czas uciekać, jak się nie pośpieszę to skończę ja­ko za­baw­ka dla jej sta­ropa­nieńskiej sa­mot­ności. Szyb­ko, długa przez ulicę... Mat­ko, mo­je ser­ce... Led­wie zdołałem uciec przed nad­jeżdżającym sa­mocho­dem... ale przy­naj­mniej ją zgu­biłem.
Re­zyg­nuję na dzi­siaj, to jest bar­dziej stre­sujące niż opo­wiadał mi Be­hemot. Ludzie są męczący...
Chwil­ka! A to kto...? Jest nieby­wale piękna... jak na człowieka, oczy­wiście.
Siedzę scho­wany w krza­kach nap­rze­ciw­ko i ob­serwuję jej piękność, jej ideal­ność, jej sy­met­ryczność, jej ko­ciość... Ma piękne jas­ne, długie włosy, które wiatr roz­wiewa na bo­ki, uśmiech scho­wany na lep­sze okaz­je niż wyrzu­canie śmieci, no i oczy, który­mi mnie tyl­ko musnęła po­wie­rzchow­nie, ta­kie psie, co w nor­malnych oko­licznościach byłoby wadą, ale te­raz... To ona. Jest mo­ja. Czuję to, choć ona jeszcze te­go nie może wie­dzieć, przechodząc swoimi po­ma­rańczo­wy­mi ba­leri­nami kil­ka cen­ty­metrów obok mnie...
Dzień dru­gi: ob­serwac­ja.
Siedzę i cze­kam na nią, na tą, która ma mi dać od­po­wiedź na wszys­tkie py­tania, na tą która będzie mogła być dla mnie i w końcu poczuć się spełniona. No ale cze­kam, sądziłem pod jej blo­kiem całą noc, ciałko całkiem mi skos­tniało, a ona nie wychodzi... Sądząc po dzwo­nach kościel­nych już szósta godzi­na, a mi tak zim­no i nud­no i tęskno i już chciałbym za­pełnić jej tą dziurę w ser­cu sobą, a ona mi nie poz­wa­la tym swoim dłużącym się znik­nięciem. A co jeśli ona też w ot­chłani mie­szka­nia cho­wa ja­kiegoś Bur­ka, Azo­ra, czy nie daj Boże, Dżekiego...? Muszę być cier­pli­wy... Cier­pli­wość to cno­ta. Jak wszys­tko co trud­ne do ut­rzy­ma­nia czy zdo­by­cia... Muszę byc cier­pli­wy, cier­pli­wy... Miau... miau... miau... Całkiem wy­god­na ta ław­ka, ideal­na na krótką drzemkę...
Dzień trze­ci: ob­serwac­ja.
W końcu się po­jawiła. Co praw­da nie sie­działem tu­taj cały czas, bo roz­praszały mnie pew­ne rzeczy, które ko­nie­cznie mu­siałem po­ganiać, spraw­dzić, ale jed­nak miałem drzwi wyjściowe prak­tycznie cały czas na oku. Stęskniłem się za nią, za jej chwiej­nym kro­kiem, jak­by każdy pod­much wiat­ru przerzu­cał ją so­bie z rąk do rąk. Wyw­nios­ko­wałem, że nie ma psa, prze­cież bym zauważył... Ideal­nie. Cho­ciaż sa­ma jeszcze o tym nie wie, to całe jej mie­szka­nie jest przy­goto­wane na mnie, jest cze­kaniem na mnie, jest mi przez­naczo­ne. A i ona urodzo­na dla mnie, cho­ciaż kil­ka­naście lat wcześniej niż ja... Już wte­dy, była naz­naczo­na mną. A te­raz przyszedłem, by zab­rać co swo­je... Idę za nią małymi kroczka­mi, by nie zauważyła mo­jego małego is­tnienia, by nie prze­goniła raz na zaw­sze od­trącając swo­je je­dyne szczęście pod moją pos­ta­cią... Kiedy to krocze­nie za nią zaczęło mnie już męczyć, jak­by czy­tając w moich myślach, zat­rzy­mała się u ce­lu swo­jej wędrówki. A oka­zał się nim przys­ta­nek, skąd po chwi­li zniknęła w ot­chłani te­go szar­la­tańskiego urządze­nia, które od cza­su do cza­su roz­jeżdża bez skru­pułów moich mniej in­te­ligen­tnych bra­ci. Za­powiada się długie cze­kanie, długi dzień, długie nic... Ileż będę mu­siał tu­taj na nią cze­kać? Te­go na­wet Be­hemot nie może prze­widzieć nies­te­ty...
Dzień czwar­ty: ob­serwac­ja.
Nie mogłem wczo­raj wy­sie­dzieć na tym przys­tan­ku. Strasznie mnie gniotło wszys­tko wszędzie i wiatr za­wiewał ja­koś strasznie i nud­no tak i nud­no, mi­nuty mi­jały jak godzi­ny, więc już po pa­ru mi­nutach zu­pełnie zgłod­niałem. Mu­siałem się czymś czym prędzej po­silić i na samą myśl o po­siłku śli­niłem się zos­ta­wiając za sobą strużkę śli­ny. No, może te­raz trochę prze­sadziłem, no ale głód to nie prze­lew­ki... Na szczęście śmiet­ników na tym pa­do­le ludzkich łez nie bra­ku­je, z cze­go skorzys­tałem z niemałą sa­tys­fak­cją. Oczy­wiście wo­lałbym jeść żarełko z puszek z kot­kiem, o co obec­nie się sta­ram, jed­nak na ra­zie mu­si mi wys­tar­czyć wspólny ta­lerz z me­nelem. Gdy już zjadłem wyk­witną ko­lację z bzycze­niem much w tle, poszedłem pod jej blok, by tam cze­kać na jej twarz. Gdy już wra­cała, zo­baczyła mnie w cieniu, nasze oczy błyszczały światłem la­tar­ni, a po­wiet­rze wib­ro­wało... Usłyszałem jej przyśpie­szo­ny puls, ale szyb­ko się od­wróciła i po­biegła scho­da­mi do do­mu. Byłem zas­koczo­ny, ale i za­dowo­lony... Jej reak­cja oz­naczała, że czu­je to sa­mo co ja. A więc jes­teśmy so­bie przez­nacze­ni... Nies­te­ty od tam­te­go cza­su, a dokład­nie dzi­siaj, jej nie spot­kałem. Miau...
Dzień piąty: ak­cja.
Pat­rzę na jej fa­lujące na wiet­rze włosy i smut­ny wzrok wpat­rzo­ny w ziemię znaj­dującą się kil­ka metrów po­niżej. Zas­ta­na­wiam się, jak widzi otaczającą ja rzeczy­wis­tość. Widzę, że jest goła, przy­naj­mniej od pa­sa w górę, bo ty­le dos­trze­gam przez ot­war­te ok­no, przez które się wychy­la. Widzę, jak wy­ciąga przed siebie ręce i łapie na roz­pa­loną skórę zim­ne krop­le deszczu... Za­my­ka oczy, za­cis­kając dłonie w pięści. Myśli, że jest sa­ma, że nikt jej nie widzi, jest ciem­no... w sa­mot­ności można być sobą. Pat­rzę na nią z uk­ry­cia i wyczu­wam połącze­nie... Be­hemot jed­nak nie kłamał... Więc jed­nak jest ja­kiś przepływ in­formac­ji, jeśli wy­bie­rze się od­po­wied­nią osobę i os­woi się wys­tar­czająco swo­je dusze... Jest syg­nał... Nie od­ry­wam oczu od tańca jej dłoni na deszczu, a do mo­jego mózgu wpływają in­formac­je...

Zauważyła mnie. To dob­rze, nie po­my­liłem się myśląc, że jest wyjątko­wa... Nie po­my­liłem się wy­bierając ją. Ja­kiś fa­cet pod­chodzi do­ niej od tyłu bez­sze­les­tnie i obej­mu­je w pa­sie. Gdy je­go skóra spo­ty­ka się z na­gością, jej umysł trzeźwieje, a połącze­nie między na­mi zos­ta­je przer­wa­ne. Jes­tem zły, to ­nie tak miało wyglądać! Czym prędzej zes­ka­kuję z dachu i biegnę pod jej blok i miauczę pod nim tak długo, aż jej twarz po­ja­wia się w ok­nie...
- Ki­ci ki­ci... - woła mnie.
Nie reaguję, za to skomlę jeszcze bar­dziej, żeby zwa­bić ją na dół, żeby do mnie zeszła... Dla do­da­nia dra­ma­tyz­mu kładę się na ple­cy i wy­gi­nam tyl­nie łap­ki... Jej głowa zni­ka z ot­wo­ru w ścianie, a po upływie dziesięciu mi­nut słyszę te tak bar­dzo zna­ne kro­ki w od­da­li, a po­tem co­raz bliżej... Dla zacho­wa­nia po­zorów miauczę da­lej żałośnie, by po­budzić jej ko­biece, naiw­ne ser­ce...
- Oj, ty mały bieda­ku, co ci się stało? Prze­cież nie mogę cię tu­taj zos­ta­wić, chodź dam ci mleczka, ja­kiejś kiełba­ski, na pew­no znaj­dzie się ja­kieś miej­sce dla ciebie... no chodź tu­taj, nie bój się...- mówi us­po­ka­jająco, biorąc mnie de­li­kat­nie na ręce.
Wte­dy ją gryzę, za­ta­piam swo­je małe ząbki w jasną skórę jej nad­gar­stka. Na te kil­ka se­kund mój jad prze­dos­ta­je się do jej krwiobiegu i za­nim zdąży od­skoczyć prze­rażona i wy­puścić mnie z rąk na podłogę u swoich stóp, już jest mo­ja. W tym cza­sie ra­na na jej ręce zni­ka całko­wi­cie tak sa­mo jak os­ta­nie mi­nu­ty z jej pa­mięci. Pat­rzy na mnie i dos­trze­gam jak po­wo­li na powrót sta­je się sobą i pod­chodzi do mnie i bie­rze na swo­je ciepłe dłonie.
- Oj, ty mały bieda­ku, co ci się stało? Prze­cież nie mogę cię tu­taj zos­ta­wić, chodź dam ci mleczka, ja­kiejś kiełba­ski, na pew­no znaj­dzie się ja­kieś miej­sce dla ciebie... no chodź tu­taj, nie bój się...
A więc Be­hemot miał rację... To fak­tycznie działa...

Tak my, ko­ty, wy­biera­my so­bie właści­cieli.
Miau... 




piątek, 19 października 2012

72.



Jak to wygląda na dzień dzisiejszy? Stoimy na końcach dwóch różnych dróg. Tak jak staliśmy jakiś czas temu. Nasze drogi są jeszcze krótkie,bo przecież jesteśmy wciąż młodzi. Przez wiele lat biegły daleko od siebie, później w ciągu ułamków sekund zbliżyły się-tworząc jedną. Jedną mocną, równą, prostą ścieżkę. Kiedy pojawiały się w niej dziury, bardzo szybko były zasypywane. Szliśmy nasza drogą,wspólną drogą. I nastąpił moment ,krytyczny moment. Kiedy doszliśmy do rozstaju . Z jednej drogi robiły się dwie, które stopniowo rozdzielały się na prawo i lewo. Nie mogliśmy pójść w jedną stronę razem, bo to stopiłoby nas do tego stopnia, że jedna część opadłaby z sił. I druga musiałaby dalej iść sama. Wybraliśmy lepsze rozwiązanie. Jak wyglądało to chwilę później? W magiczny sposób nasze ścieżki znowu zaczęły zawracać w swoje strony. Zaczynało się na nieśmiałych dotykach, i skończyło się na braku kontaktu. Jesteśmy setki mil od siebie. Na dobrą sprawę nie minęło dużo czas. A mi jest tak dobrze. Lubię do tego wracać, lubię rzeczy magiczne. Moje oczy są nadal piwne, a dołeczki w policzkach tak samo widoczne jak kiedyś. Ale jest inaczej. Lubię tak żyć, nawet jeśli wiem że będzie to do mnie wracać czasem mocniej niż powinno. Pozbyłam się tego z siebie,i już nie sprawia mi to bólu. Moja droga teraz tworzy zakręty, ale niedługo sama zacznę ją prowadzić w te strony, w które mi będzie odpowiadało. 

A o drodze to tyle wiem
że każda dobra jest
póki nie widać końca
ps.dziesięć

czwartek, 11 października 2012

71.

 Czym jest dla mnie jesień? Pochmurna, szara, zwyczajna. Jesień to moje urodziny, to czas dbania o siebie, ogólnego zamieszania. To roztargnienie, zmarznięte dłonie i nóżki. Zawsze staram się ,żeby jesień mnie nie przygnębiała. Kupuje miliony herbat,kaw i piję hektolitrami. Walczę ze słabą odpornością i z moją chorą krtanią. Otulam się kocykiem, ubieram swetry i nie do końca adekwatne do pory roku zakolanówki. Później kicham i zmarznięta zasypiam na łóżku. Dzisiaj wybrałam się na spacer z psem i wróciłam z listkiem. Jesiennym brązowożółtym listkiem. Spodobał mi się tylko jeden jedyny. Więc go przygarnęłam. Uważam go za całkiem uroczy jesienny liść. Chciałabym, żeby moja jesień była najweselszą jesienią pod słońcem. W kolorach tęczy, nie tylko brązu, pomarańczy ,czerwieni i żółci. Ta aura sprzyja mojemu tworzeniu, zapełniam kolejne strony dziennika i ozdabiam pokój. Ta aura sprzyja zapominaniu, bo o obowiązkach całkowicie zapominam. Nie uważam to za dobre, ale zawsze byłam roztargniona i roztrzepana. Taka moja natura.










środa, 3 października 2012

70.

Skutecznie zatraciłam się do tego stopnia,że nawet nie orientuje się który jest dzień miesiąca. Sprawdzę. Trzeci. Całkiem leniwy trzeci w takim razie. Od powrotu z wycieczki po Europie nie mogę się doleczyć. To trwa i trwa. "Cierpienia młodego Wertera" nie trafiły do mnie tak,jak myślałam że trafią. Może to wina tego, że byłam zmuszona przeczytać całą książkę w jeden wieczór w tempie expresowym. Rozczarowałam się. Zaczynam nową książkę "Szczęście za progiem". Co do tej nie mam żadnych oczekiwań. Dostałam ją do rączek od mamy, którą wysłałam do biblioteki. Chyba stałam się kreatywna ,bo stworzyłam papierową tęcze w słoiku, w dodatku w trzech rozmiarach. Stałam się też fanką ćwieków. Nadużywam słowa tragedia i piję cappuccino i herbatę w hektolitrach. Wyglądając za okno przypominam sobie całe wakacje.

poniedziałek, 1 października 2012

69.

***
"I czuję zamęt we wszystkich zmysłach.A Ona jest tak niewinna,tak prostą ma duszę, że nie czuję jak bardzo mnie dręczy."
***
Zbyt mało czasu posiadam na rozmowy o życiu. Po co rozmawiać o przemijaniu, przyszłość to dziś. To co wydarzyło się pare minut temu już nie istnieje,i nie zaistnieje. Tak jak wy i miliony innych ludzi. Nie bywasz dla mnie już wcale, na całe moje szczęście i chyba Twoje też. Lepiej wcześniej niż później, to nie miało przyszłości. Cienka linia,cienka rysa,blizna na dłoni.